— Gratuluję ci, Zuzanna, kochana moja! Waszej drewnianej rocznicy! Coś nie mogę się dodzwonić do Radosława… Zajęty czy co?
Zuzanna z grzeczności podziękowała teściowej. Było jej tak niezręcznie stać z ciężkimi torbami, przyciskając telefon ramieniem do ucha. Do męża, Radosława, faktycznie nie dało się dodzwonić. Albo pracuje, albo znowu wyjechał balować z kolegami…
Znalazł sobie zwyczaj, odpoczywa, jakby. Jakby Zuzannie odpoczynek się nie należał.
Schowała telefon do kieszeni i powlokła się do domu. Tyle jedzenia nakupiła, będzie mężowi robić święto. Oby tylko sam wrócił do domu, a nie — jak to się mówi — „na rogach”.
Ściskając rączki toreb, które boleśnie wbijały się w skórę, Zuzanna zaczęła wchodzić po schodach. W ich bloku był wprawdzie winda, ale od dawna nie działała. Administracja tylko potrafiła karmić obietnicami…

— Może się pani przesunąć, proszę — powiedziała cicho Zuzanna.
Próbowała ominąć dziewczynę stojącą na klatce schodowej. Młoda kobieta, obejmując się ramionami, zrobiła szeroki krok w lewo i sucho przeprosiła.
— A pani do pięćdziesiątego szóstego?
— Tak, a co? — zapytała obojętnie Zuzanna, marząc jedynie o tym, by wyciągnąć zmęczone po ciężkiej pracy nogi na kanapie.
— Jestem narzeczoną pani męża.
Te słowa wydały się Zuzannie nic nieznaczącym żartem. Co to za narzeczona?! Co to ma znaczyć?
— On nie chce z panią rozmawiać, wszystko odkłada. A mnie obiecuje, że się ze mną ożeni. Proszę, dał mi pierścionek, oświadczył się.
Cała reszta nie miała już żadnego znaczenia. Zuzanna weszła do mieszkania i bez słowa zamknęła za sobą drzwi, jakby chciała się odgrodzić od świata. Bezsilnie oparła się plecami o ścianę, osunęła na podłogę, zakryła twarz dłońmi i zapłakała.
Nie miała siły się tłumaczyć ani najmniejszej chęci, by rozmawiać z mężem.
Taki to prezent przygotował jej na jubileusz.
Zuzanna nie zrobiła żadnej kolacji. Tort stał w lodówce, produkty na sałatki były rozłożone na półkach. Dawne świąteczne nastroje zabiły złe wieści.
