Kinga Kaczmarek podeszła do mnie na przerwie i z uśmiechem oznajmiła.
— Zosia Ostrowski miała rację! Jest pani naprawdę utalentowaną pedagożką! Kilka razy podchodziłam pod gabinet. Jestem pewna, że świetnie nam się będzie współpracować!
Ćwierćrocze dobiegało końca. Zaprosiłam „swoich” rodziców (przydzielono mi wychowawstwo w klasie, do której chodził Eugeniusz Rutkowski) na zebranie. Bardzo się denerwowałam. A kiedy rodzice zaczęli wchodzić i się przedstawiać, ledwie powstrzymałam zdumienie. Wśród nich był mężczyzna z mojego snu. On także patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami.
— Jestem Maciej Dąbrowski, tata Przemysława Lukiankowa. Samotny ojciec, żony nie stało już kilka miesięcy temu. Więc proszę… niech pani z Przemkiem nie będzie zbyt surowa…
— Rozumiem pana. Ja również zostałam wdową tego lata…
— Jeśli będzie pani potrzebować jakiejś pomocy — proszę dzwonić. W końcu jesteśmy sąsiadami — uśmiechnął się Maciej.
I rzeczywiście, stał się moim najlepszym pomocnikiem. Zawiesić półkę, naprawić ławkę, zorganizować klasowy piknik — Maciej zawsze i we wszystkim pomagał. Nawet kiedy pękł mi kran i nie wiedziałam, co robić, przybiegł z narzędziami i wszystko naprawił. W zamian nic nie chciał, nawet nie próbował się do mnie zalecać!
— Mamo, idziemy z Przemkiem na górkę! — druga ćwiartka minęła jak jeden dzień i moje starsze dzieci szybko zaprzyjaźniły się z miejscowymi. Blanka Krawczyk znalazła w rudym Przemku Lukiankowie bliskiego przyjaciela i we trójkę — z Eugeniuszem Rutkowskim — ciągle gdzieś znikali.
— Uważajcie tam! — zawołałam bardziej dla porządku. Nie było się o co martwić: Przemek był tak samo niezawodny jak jego ojciec.
Po trzech godzinach serce ścisnęło mi się z niepokoju. Zaczęłam dzwonić do dzieci, lecz nie odbierały. W głowie kotłowały się jedna straszniejsza od drugiej myśli. W końcu odebrał jeden z kolegów Eugeniusza.
— Daria Chmielewski, zjeżdżaliśmy z górki, a potem Eugeniusz, Przemek i Blanka poszli nad jezioro. Ale to było już dość dawno.
— Kiedy?!
— Ze półtorej godziny temu…
Jezioro… A jeśli lód się załamał? A jeśli dzieci porwano? A może zabłądziły? Myśli szarpały mnie od środka i wywoływały panikę. Zadzwoniłam do Antoniny Sikory i poprosiłam, by popilnowała Oliwii Białek. Wtem rozległo się pukanie do drzwi. W progu stał Maciej.
— Tylko się nie martw, z nimi wszystko w porządku.
— Z kim? — jeszcze niczego nie rozumiejąc, już zakładałam buty i narzucałam kurtkę.
— Opowiem po drodze.
Dzieci, nacieszywszy się zjazdami, postanowiły pójść nad jezioro. Było skute lodem, ale zima w tym roku bardzo lekka — raz odwilże, raz mrozy. Blanka weszła na lód, ten zatrzeszczał, córka się poślizgnęła, Przemek rzucił się, by ją podnieść, i oboje wpadli do wody. Na szczęście było tam płytko, ledwie po kolana, ale z zaskoczenia oboje upadli i całkowicie przemokli. Eugeniusz Rutkowski wyciągnął siostrę i kolegę na brzeg i cała trójka pobiegła do Przemka — mieszkał tuż obok jeziora.
— Mamo, przepraszam, już tak nie będę! — szlochała córka.
— Wybacz, słabo pilnowałem siostry — prawie płakał syn.
— Przepraszam, to moja wina — pociągał nosem Przemek.
Maciej zdał mi raport: dzieci przebrał w suche ubrania, zaparzył herbatę z maliną, a w bani już się paliło.
Po stresie szybko padły i zasnęły zaraz po kąpieli. A my z Maciejem rozmawialiśmy całą noc.
— Kiedy zobaczyłem cię w szkole, pomyślałem, że zwariowałem — przyznał.
— Dlaczego?
— Widzisz, wcześniej mi się przyśniłaś. Szłaś łąką z jakimś mężczyzną. Potem zaczął padać deszcz. Patrzę — stoisz sama, woda spływa ci po włosach. We śnie podszedłem, okryłem cię kurtką. Tego ranka pierwszy raz obudziłem się spokojny, odkąd…
— Mnie też się śniłeś…
Rozmawialiśmy do rana. Wspominaliśmy dawne rodziny, dzieliliśmy się marzeniami i planami. Świtało już za oknem, gdy w końcu się nagadaliśmy.
— Wiesz, pierwszy raz od dawna się uśmiecham. Jakby coś złego się skończyło, a przed nami było tylko dobre. Daria… spróbujmy zacząć nowe życie.
— Razem?
— Tak… Wydaje mi się, że ty i twoje dzieci zasługujecie na troskę. A ja potrafiłbym o was zadbać. I nikomu was nie oddam.
Miesiąc później poznałam swoją przyszłą teściową, Amelię Wiśniewski.
— Daria, Maciej mówił mi, że pani również przeżyła stratę — zaczęła ostrożnie.
— Tak, mniej więcej w tym samym czasie, co on.
— Jak to życie potrafi… tacy młodzi!
— Tak wyszło.
— Daria, znam pani dzieci — często wpadają z Przemkiem na moje pierożki — przy oczach Amelii Wiśniewski rozbłysły promienne zmarszczki. — Cudowne dzieci! I jak one się wspierają!
— Ma pani rację, są moim szczęściem!
— Wydaje mi się, że będziecie z Maciejem bardzo szczęśliwi…
Dzieci szybko pokochały nową babcię. Od razu zaczęły do niej mówić „babciu”. A Macieja bardzo szybko same zaczęły nazywać tatą. Amelia Wiśniewski uwielbia wszystkie wnuki — bez wyjątku. Ja również z przyjemnością mówię do niej „mamo”.
My z Maciejem jesteśmy szczęśliwi. Kiedy zamieszkaliśmy razem, miałam wrażenie, że znamy się całe życie. A nasza rodzina jeszcze się powiększyła: pół roku temu urodziły się bliźnięta, Hubert Michalak i Wanda Przybylski. Planuję wrócić do szkoły w nowym roku szkolnym: Kinga Kaczmarek obiecała „coś wymyślić”, żebym mogła pogodzić macierzyństwo z pracą.
I wiecie, jestem pewna: z troskliwym mężem, cudownymi dziećmi i po prostu niezwykłą teściową wszystko nam się uda!
