I, tak przy okazji, pomyśl o produktach z krótką datą! Są tańsze, a przecież nadal nadają się do jedzenia! — teść spojrzał na Magdalenę z niezadowoleniem.
— Słuchajcie, wy w ogóle macie trochę przyzwoitości?! — Magdalena trzasnęła drzwiczkami lodówki, do której właśnie włożyła nieszczęsną kurczak. — Jak możecie mnie o cokolwiek obwiniać?! Sobie, jak się dowiedziałam, w niczym nie odmawiacie!
Radosław zdziwiony wlepił wzrok w synową: skąd ona to wie?
— Wiem o waszym „domku na wsi”! Piotr dziś zapytał, czemu my z Mają tam nie jeździmy! — oznajmiła Magdalena.
„Och, idiota ze mnie! — pomyślał Radosław. — Trzeba było Piotra uprzedzić, żeby jęzorem nie klepał! Że niby niespodzianka i tak dalej…”
Magdalena patrzyła na teścia wyczekująco.
— Rozumiesz… Tam jeszcze nic nie jest przygotowane do życia z dzieckiem… — wymamrotał Radosław, czerwieniąc się zdradliwie.
— Tak? A wasz przyjaciel powiedział, że to świetny domek: „przyjeżdżaj i mieszkaj”! — Magdalena uniosła brwi.
— No tak… — Radosławowi nic nie przychodziło do głowy, więc się zezłościł. — A niby czemu miałbym was tam ciągnąć?! Daczę kupiłem dla siebie! Od dawna marzyłem, żeby mieć gdzie odpocząć na emeryturze!
— Tylko że kupiliście ją częściowo za nasze pieniądze! Ja, naiwna kwoka, dźwigałam cały dom. Dziecku dodatkowej zabawki nie mogłam kupić! Od was dostawałam grosze… Jeszcze by czego: przecież macie „maleńką emeryturę”! Idźcie wy! — Magdalena wyszła z kuchni. Trzasnęła drzwiami, kończąc rozmowę.
Następnego dnia Magdalena spakowała rzeczy i razem z Mają wyjechały na wieś, gdzie mieszkała mama Magdaleny.
— Głupia z ciebie kobieta, Magdalena! — powiedział jej na pożegnanie Radosław. — Niszczyć sobie życie to twoja sprawa, ale pomyśl chociaż o Mai! Co ją tam czeka w tej wsi?!
— To tylko ze względu na córkę znosiłam waszą patologiczną chciwość! Ale każda cierpliwość ma swoje granice! Zresztą nie o wnuczkę teraz myślicie! Tylko o tym, że będziecie musieli sami płacić za mieszkanie i kupować sobie jedzenie! — odpowiedziała Magdalena. — Niczego wam na pożegnanie nie życzę… Żyjcie sobie!
Ale pożyć długo Radosławowi się nie udało. Trzy miesiące po wyjeździe bliskich obchodził urodziny. Piotr — jego jedyny przyjaciel — odmówił przyjścia.
— Nie chcę z tobą świętować. Zgniły z ciebie człowiek, Radku! Bliskich dosłownie wypędziłeś z mieszkania! Obietnicy, którą dałeś synowi, nie dotrzymałeś! Nie sądziłem, że w coś takiego… z czasem się zamienisz!
„No i dobrze! — złościł się w myślach Radosław. — Sam sobie uczczę i urodziny, i pozbycie się darmozjadów!”
Z powodu swojej „oszczędności” nie zamierzał szastać pieniędzmi: kupił przeterminowane pieczarki i butelkę „białej” w piwnicznym sklepiku — wątpliwej jakości, ale taniej. Wieczorem, usadowiwszy się przed lustrem i stukając się kieliszkiem ze swoim odbiciem, Radosław wzniosł toast: „Życzę sobie wszystkiego najlepszego!” Co dokładnie miał na myśli — nie wiadomo. Ale wszechświat zrozumiał to po swojemu…
Po pewnym czasie Radosław źle się poczuł: mroczki latały mu przed oczami, głowa wirowała. Przestraszył się, zadzwonił po karetkę…
Ale lekarze nie zdążyli.
W ostatnią drogę Radosława przyszedł odprowadzić tylko Piotr.
— Ech, Radku… Niezbyt długo nacieszyłeś się swoim marzeniem. Niezłą świnię podłożyła ci twoja własna chciwość… — westchnął, stojąc nad ziemnym pagórkiem.
