— Szalejesz, Magdalena?! Bułkę mogłaś wziąć tańszą, kurczak też bywa w cenie socjalnej… I nie ma co wybrzydzać na produkty z krótką datą, w naszej sytuacji! — Teść skończył studiować paragon i poprawiwszy okulary, surowo spojrzał na Magdalenę.
— Radosław, pan ma w ogóle sumienie?! — Magdalena z wściekłością zatrzasnęła drzwiczki lodówki, do której właśnie wepchnęła tego nieszczęsnego kurczaka. — To pan ostatni ma prawo wyrzucać mi rozrzutność! Ja, naiwna, myślałam, że wszyscy jesteśmy w jednej łódce — ledwo wiążemy koniec z końcem! A pan, jak się okazuje, siebie nie krzywdzi!
Teść ze zdumieniem spojrzał na synową: skąd takie wnioski?! Czyżby Magdalena dowiedziała się o jego „skromnym zakupie”?
***
Teść potrafił Magdalenę doprowadzić do szału.

— Magdalena, ugotowałem tu waszą kaszę gryczaną. Nie masz nic przeciwko? — pytał Radosław, bardziej dla zasady niż z potrzeby.
— Nie mam. — Magdalena starała się nie dać ponieść emocjom. Choć czasem naprawdę chciała wrzasnąć: „Dlaczego?! Dlaczego znów naszą?!”
Nie, nie było jej żal tej nieszczęsnej kaszy. Drażniło ją podejście teścia. Radosław jechał do sklepu ze swojej emerytury, robił zakupy i… chował je w ogromnej szafie stojącej w jego pokoju. Robił to po kryjomu. Ale Magdalena kilkakrotnie przypadkiem widziała, jak Radosław skrada się do swojego pokoju z torbami wypchanymi jedzeniem. Do czego on się szykował — wiedział tylko Bóg, ale odżywiał się wyłącznie tym, co kupowała Magdalena ze swojej skromnej pensji. I w ogóle nie przeszkadzało mu, że Magdalena ma małą córeczkę, swoją wnuczkę, której przez całe życie nie podarował nawet najdrobniejszego prezentu…
***
Dopóki żył mąż Magdaleny, Marek — jednocześnie syn Radosława — życie z teściem wydawało się całkiem znośne: pieniędzy starczało, kłótni nie było… Potem u Marka wykryto nowotwór i po roku zmarł…
— Tato, zaopiekuj się moimi dziewczynami, kiedy mnie już… — poprosił Marek Radosława niedługo przed śmiercią.
— Oczywiście, że się zaopiekuję! — obiecał tamten, ocierając niechcianą łzę.
Marek zmarł, zostawiając bezradną Magdalenę z dwuletnią Mają na rękach. Całe ich dawniej spokojne życie odeszło razem z nim… Teść pewnie szczerze obiecał synowi zadbać o jego żonę i córkę. Tyle że ta troska w wykonaniu Radosława była jakaś dziwna.
— Och, Magdalena, sami zostaliśmy, jeszcze i z dzieckiem na karku! — lubił lamentować teść, siadając przy kuchennym stole i patrząc, jak Magdalena przygotowuje kolację. — To co, dziś znowu makaron?
Magdalenę aż skręcało od takiego współczucia, ale starała się trzymać nerwy na wodzy.
— Tak, znowu — odpowiadała. — Bo pieniędzy nie mamy, a makaron jeszcze jest!
— No to będziemy jakoś przetrwać — stwierdzał smutno Radosław. — Makaron z masłem to całkiem przyzwoite jedzenie.
— Masła też nie ma — informowała Magdalena, obserwując reakcję teścia.
— A to już skandal! — oburzał się. — Magdalena, jesteś po prostu zobowiązana znaleźć dobrą pracę, zamiast tej twojej obecnej głupoty!
„Głupotą” Radosław nazywał internetową pracę Magdaleny jako księgowej dorywczo.
— Dobrze! Ale, jak pan sam powiedział, mam „dziecko”. Będzie pan odbierał Maję z żłobka albo siedział z nią, gdy zachoruje?! Wtedy mogłabym poszukać innej pracy!
— No gdzie tam, żebym ja, stary, siedział z niemowlakiem. Jeszcze sam będę potrzebował opiekunki. Dobra, jakoś przeżyjemy — od razu wycofywał się Radosław.
— Tak, jakoś byśmy przeżyli…
