«Nie odejdę. Obiecałem.» — powiedział András, zostając z Jolantą i dziećmi

Ich więź jest poruszająco piękna i niewiarygodna.
Opowieści

Drzwi się otworzyły i wyszedł starszawy już mężczyzna o posiwiałych włosach, lecz wciąż z tym samym dobrotliwym spojrzeniem. Uścisk, którym się objęli, przypominał spotkanie ojca z synem. W mieszkaniu unosił się zapach miętowej herbaty i ciasta. Zbigniew nalał do dwóch filiżanek, po czym z uśmiechem powiedział:

— Patrz tylko, jakim mężczyzną się stałeś! Jak się masz, synu?

— Jakoś… czuję się pusty — wyznał szczerze Bolesław.

— Słuchaj, znam jednego człowieka, ma warsztat samochodowy. Masz silne ręce i głowę na karku. Pogadam z nim — na pewno by cię przyjął. Daje dobrą robotę i porządne wynagrodzenie. Potem wynajmiesz mieszkanie, a później może nawet kupisz własne. Ożenisz się — będziesz miał rodzinę.

Bolesław skinął głową. Nie wahał się. To była szansa i on ją chwycił.

Kilka miesięcy później przed warsztat podjechała dziewczyna w leciwej „Ladzie”. Auto przerywało, jakby było wyczerpane. Bolesław podszedł, zajrzał do środka — i na moment zamarło mu serce. Stała przed nim Jolanta — wysoka, o gęstych kasztanowych włosach i spojrzeniu, w którym tliło się coś naprawdę ważnego. Naprawił samochód, a ona z uśmiechem zostawiła mu swój numer.

Następnego dnia zaprosił ją na randkę, a Jolanta się zgodziła. Ich miłość rozkwitała powoli, lecz pewnie, jak wiosenny kwiat. Po kilku miesiącach poprosił ją o rękę. Uklęknął, wśród kropel deszczu, obok fontanny. Powiedziała „tak”. Ze śmiechem, łzami, głośno, a ich dłonie splotły się.

Na wesele zaprosili tylko najbliższych. Bolesław zadzwonił do Andrása:

— Przyjedziesz? Mam tu mało znajomych. Chciałbym, żebyś poznał Jolantę.

— Jasne, stary. Będę. Obiecuję.

I rzeczywiście przyszedł. Z prezentami, łzami i uśmiechami. Jolanta od razu go polubiła — nie tylko za jego życzliwość, lecz dlatego, że widziała, jak patrzy na Bolesława. Jak ktoś, kto traktuje go jak brata, jak rodzinę.

Kilka miesięcy później Jolanta zaczęła ciągle przesalać jedzenie. Bolesław domyślał się — jest w ciąży. Test to potwierdził. A USG pokazało: trojaczki. Trzy maleńkie istnienia.

Jolanta pobladła. „Jak? Ledwo radzimy sobie we dwoje…”

Bolesław ujął jej dłoń:

— Nie bój się. Damy radę. Wychowamy je. Pomoże nam twoja mama. Znajdę drugą pracę. Jeśli trzeba, trzecią też. Nikt nie będzie cierpiał.

Marzyli o dużym domu, ogrodzie, dzieciach biegnących po łące. Ale marzenia rozsypały się, gdy w ósmym miesiącu Jolantę zabrano do szpitala. Poród odbył się wtedy. I przyszły na świat trzy maleńkie aniołki.

Kontynuacja artykułu

Blaskot