Uśmiecham się.
– Masz teraz taką rodzinę. Nie damy ci zrobić krzywdy. Obiecuję.
Ona wdzięcznie ściska moją dłoń.
– A co stało się z twoimi rodzicami?
– Mama nadal uczy. W wieku siedemdziesięciu lat. Mówi, że dzieci dają jej energię. Tata jest na emeryturze. Są szczęśliwi.
– I są dumni z tego, co wtedy zrobili?
– Mama czasem żartuje. Mówi: szkoda, że nie miała wtedy aparatu pod ręką. Taki kadr przepadł. A tak na poważnie – nigdy tego nie żałowała. Uważa, że postąpiła właściwie.
– A Tamara? Mówiła kiedyś coś o tamtej sytuacji?
– Raz. Kiedy Mikołaj podrósł. Siedzieliśmy w kuchni, piliśmy herbatę. Nagle powiedziała: „Twoja matka to kobieta z charakterem. Takie szanuję”. I nigdy więcej do tego nie wracała.
Diana śmieje się.
– Czyli salaterka wszystkich pogodziła?
– W pewnym sensie tak. Ustawiła wszystkim granice. Pokazała, co wolno, a czego nie.
Podchodzi mój syn Mikołaj. Obejmuje Dianę za ramiona.
– O czym rozmawiacie, panie?
– Mama opowiada rodzinne legendy – uśmiecha się Diana.
– O salaterce? – śmieje się Mikołaj. – Cała rodzina zna tę historię. Babcia Lena to legenda.
– Nie potępiasz jej zachowania? – pytam syna.
– Mamo, przecież jestem jej wnukiem. Zawsze mnie broniła. Przed chuliganami na podwórku. Przed niesprawiedliwymi nauczycielami. Nawet przed wami z tatą, kiedy byliście zbyt surowi. Oczywiście, że nie potępiam.
Podchodzi do nas Łukasz.
– Mięso gotowe. Chodźcie jeść.
Przy stole panuje ciepła atmosfera. Tamara chwali sernik Ali. Wiktoria milczy. Mój syn opowiada o planach na ślub. Diana promienieje szczęściem.
Patrzę na ten obraz i myślę, jak ważne jest umieć bronić swoich bliskich. Niekoniecznie salaterką. Słowem. Gestem. Samą obecnością.
Tamara, ku mojemu zdziwieniu, była tego wieczoru uprzejma. Kiedy żegnałam się z nią w przedpokoju, spojrzała na mnie z jakimś nowym zrozumieniem.
– Dziękuję, że obroniłaś Dianę – powiedziała cicho. – Rodzina powinna być twierdzą.
Skinęłam tylko głową.
– Tamaro – powiedziałam, nie do końca uświadamiając sobie, co mówię. – To już przeszłość. Najważniejsze, że zrozumiałyśmy, co naprawdę się liczy.
Kiwnęła głową. Przytuliła mnie. Po raz pierwszy od dwudziestu lat.
Kiedy wszyscy wyjeżdżają, siedzimy z Łukaszem na werandzie.
– Dobry był ten wieczór – mówi.
– Tak. Diana jest cudowna. Mikołaj dokonał właściwego wyboru.
– Jak twoja mama wtedy?
Śmiejemy się. To podobieństwo jest oczywiste.
– Wiesz, długo myślałam, czy mama nie zachowała się wtedy zbyt dziko – mówię zamyślona. – Albo czy w niektórych sytuacjach tylko tak można dotrzeć do człowieka? Żeby obronić swoje dziecko?
Łukasz obejmuje mnie.
– Twoja mama zrobiła to, co uznała za konieczne. I miała rację. Jesteśmy szczęśliwi. Syn wyrósł na dobrego człowieka. Co może być ważniejsze?
Siedzimy, słuchamy świerszczy. Myślę o tym, jak zadziwiająco splatają się losy. Jak jeden czyn potrafi zmienić wszystko. Jak ważne jest mieć odwagę, by bronić tych, których kochamy.
