«Żeby się pani nie przegrzewała od złych myśli, Tamaro» — powiedziała mama spokojnie, wylewając salaterkę z sałatką na głowę teściowej

Poruszające, że ktoś odważył się tak bronić.
Opowieści

Przy stole siedzi duża rodzina. Poszarzała Tamara. Kuzynka Łukasza — Wiktoria. Kobieta głośna i ostra.

Tamara milczy. Swoje wywalczyła dwadzieścia lat temu. Teraz tylko obserwuje. A Wiktoria bryluje.

— Co to za tort? — grzmi, szturchając widelcem sernik. — Jakiś twaróg. A gdzie biszkopt? Gdzie krem? Kiedyś synowe piekły „Napoleony”, „Miodowniki”. Starały się. A teraz co? Posmarowały twaróg i gotowe. Leniuszki.

Diana czerwienieje. Blednie. Spuszcza wzrok. I widzę w jej oczach ten sam strach. To samo zagubienie, które było we mnie dwadzieścia lat temu.

Patrzę na nią. Na syna, który zaciska pięści. Na męża. Rozumiem — oto mój moment. Teraz rozstrzyga się, jaką teściową będę.

Nie chwytam salaterki. Czasy są inne. Ja też jestem inna.

— Wiktorio — mówię spokojnie. Głos mam cichy, ale słyszą wszyscy. — W naszej rodzinie szanujemy się nawzajem. Diana jest naszą przyszłą córką. Jesteśmy szczęśliwi, że jest z nami. A jej sernik jest najsmaczniejszy. Zrobiony z sercem.

Robię pauzę. Obejmuję wszystkich spojrzeniem.

— Jeśli komuś nie jest u nas wygodnie, brama stoi otworem.

Łukasz kładzie mi rękę na ramieniu.

— Patrycja ma rację. Diana, nie przejmuj się. Ciocia Wiktoria po prostu lubi pogadać.

Tamta prycha. Milknie. Ale najciekawsze dzieje się później.

Teściowa Tamara uśmiecha się w filiżankę. Podnosi na mnie wzrok. Nie ma w nim złości. Tylko jakieś dziwne uznanie.

— Dobrze powiedziałaś, Patrycjo — mówi cicho. — Rodzinę trzeba bronić.

Wieczorem siedzimy z Dianą na werandzie. Pijemy herbatę. Opowiadam jej historię o salaterce z jarzynową. Na początku patrzy nieufnie. Potem wybucha śmiechem. Szczerze, dźwięcznie.

— Patrycjo, naprawdę? Prosto na głowę?

— Prosto na głowę — uśmiecham się. — Myślałam, że to koniec świata. Wstyd na zawsze. A teraz rozumiem — to była najważniejsza lekcja. Lekcja godności.

— A jak potem układały się relacje? — pyta Diana. — Przecież musiałyście żyć obok siebie jeszcze dwadzieścia lat.

— Wiesz, dziwne — zamyślam się. — Po tamtym wydarzeniu Tamara jakby się zmieniła. Nigdy więcej nie pozwoliła sobie na złośliwości pod moim adresem. Może zrozumiała, że mam obrońców. A może pojawił się szacunek. Do moich rodziców. Do ich odwagi.

— I wybaczyłaś swojej mamie?

— Nie od razu. Długo się złościłam. Wydawało mi się, że wszystko zepsuła. Ale kiedy urodził się Mikołaj, zrozumiałam. Mama broniła swojego dziecka. Jedy­nym sposobem, jaki znała.

Diana kiwa głową. W jej oczach pojawia się zrozumienie.

— A twoja teściowa… została dobrą babcią?

— Co dziwne, tak. Dla wnuka była zupełnie inna. Czuła. Troskliwa. Może wraz z wiekiem przyszła mądrość. A może zrozumiała, że rodzina jest ważniejsza niż ambicje.

Siedzimy, patrzymy w gwiazdy. Obok nasi mężczyźni rozpalają grill. Czuję spokój i właściwość tej chwili.

— Wiesz, Patrycjo — mówi Diana zamyślona. — Zawsze marzyłam o takiej rodzinie. Gdzie cię obronią. Gdzie nie pozwolą cię skrzywdzić.

— Masz teraz taką rodzinę — uśmiecham się.

Kontynuacja artykułu

Blaskot