Wieczór zaczynał się zupełnie zwyczajnie. Razem z Łukaszem szykowaliśmy się na pierwszą rodzinną kolację u jego matki. Ja — Patrycja, dwadzieścia cztery lata. Pracuję jako projektantka w niewielkiej firmie i chociaż wszystko w moim życiu wydawało się proste i zrozumiałe, wiedziałam, że ten wieczór będzie czymś więcej. Łukasz ściskał moją dłoń, próbując ukryć nerwowość, ale czułam, jak jego ręka lekko się poci. On też się denerwował. Wpatrywałam się w jego twarz i próbowałam wyobrazić sobie, co mnie czeka.
Kiedy weszliśmy do mieszkania Tamary, poczułam, jak przestrzeń wokół zaczyna przygniatać swoją idealnością. Meble bez jednej rysy, kryształ odbijający światło jak diamenty i idealnie złożone trójkątne serwetki, ułożone z milimetrową precyzją. Tu się nie mieszkało. Tu utrzymywano porządek.
Proszę, wejdźcie — powiedziała Tamara. Jej głos był pozbawiony ciepła, a spojrzenie sunęło po mnie, zatrzymując się na każdym szczególe: od sukienki po pudełko z tortem „Ptasie mleczko”. Najpierw pomyślałam, że to po prostu pierwsza kolacja, że w końcu się przyzwyczaję. Ale potem zrozumiałam — to dopiero początek.
Mieszkanie przytłaczało swoją idealnością. Ciężkie, wypolerowane meble. Kryształ w kredensie błyszczał jak klejnoty. Nakrochmalone serwetki leżały złożone w trójkąty. Tu się nie żyje. Tu się pilnuje porządku.
Przy stole siedzieli już moi rodzice. Mama Lena — nauczycielka klas początkowych. Tata Hubert — inżynier w fabryce. Prości ludzie. Dobrzy i uczciwi. W tym muzeum sowieckiego dobrobytu wyglądali obco.

No dobrze, synowa, pokaż, co przyniosłaś — rozkazała Tamara.
Otworzyłam pudełko. Wzięła nóż. Odkroiła mały kawałek. Spróbowała go czubkiem języka.
Zbyt słodkie — stwierdziła. — W naszym domu ceni się delikatniejszy smak. Nic nie szkodzi. Nauczymy.
Łukasz drgnął ramieniem. Tata zmarszczył brwi. A ja poczułam, jak wszystko we mnie się zaciska. Wieczór dopiero się zaczynał.
Tamara usiadła na czele stołu. Zaczęły się pytania.
Czym się zajmujesz, Patrycjo?
Jestem projektantką, Tamaro. Robię makiety do reklam.
Projektantką — parsknęła. — Obrazki rysujesz. Lekka praca. Ale pieniędzy za wiele z tego nie będzie. Mój Łukasz przywykł do innego poziomu.
Patrzę na Łukasza. Wpatruje się w wzór na obrusie. Jest mu wstyd. Ale powiedzieć matce czegokolwiek nie ma odwagi.
A twoi rodzice? — ciągnęła dalej teściowa.
Mama jest nauczycielką. Tata pracuje jako inżynier w fabryce — odpowiedział za mnie ojciec.
Rozumiem — przeciągnęła. — Prości ludzie. My też z robotniczej rodziny. Wszystko osiągnęliśmy własnymi rękami.
To nieprawda. Tamara nigdy nie pracowała. Po prostu korzystała z tego, że wyszła za mąż za dyrektora działu zaopatrzenia. Całe życie wykorzystywała jego stanowisko.
Potem przeszła do mojej aparycji. Sukienka „zbyt skromna”. Fryzura „prosta”. Makijaż „płaski”. Milczę. Przełykam upokorzenie. Modlę się, by ten wieczór jak najszybciej się skończył.
