Od „pożyczonych” na urodziny Kamili po ukradzione na znaczki. Wszystko. Z dowodami.
Wydrukowałam tę tabelę i włożyłam do grubej teczki. Razem z dokumentami na mieszkanie i wnioskiem o rozwód. To była moja obrona. I moja broń.
Franciszek przyszedł o ósmej. Klucz nie pasował. Zadzwonił do drzwi. Otworzyłam, podałam mu walizki.
— Zabieraj.
— Antonina, co ty robisz?
— Składam pozew o rozwód. Wyjdź.
Nie uwierzył. Spróbował wejść. Zamknęłam drzwi. Dzwonił. Nie odbierałam. Potem dzwoniła Kamila, wrzeszczała o niewdzięczności. Milczałam przez minutę i rozłączyłam się. Oba numery zablokowałam.
Wiedziałam, że rano będzie ciąg dalszy. Że Kamila przyjdzie ze swoim kluczem. Tak właśnie było.
O szóstej rano stała pod drzwiami. Najpierw szurała kluczem w zamku. Potem zrozumiała. I wtedy jej wrzask poniósł się po całym podwórzu — taki, że obudzili się wszyscy sąsiedzi, a na gzymsach zatrzepotały gołębie.
— Antonina! Co ty sobie wyobrażasz?! Otwieraj natychmiast! To moje mieszkanie! Mój syn tu mieszka!
Stałam za drzwiami i czekałam. Wiedziałam, że to jeszcze nie wszystko. Po dwudziestu minutach przyjechał Franciszek. Walił w drzwi, żądał, żebym otworzyła, groził policją. Milczałam. Sąsiedzi już wyglądali, słuchali, szeptali między sobą. Dobrze. Potrzebowałam świadków.
W końcu wyszłam. Z teczką w rękach.
Kamila zamilkła. Franciszek zrobił krok do przodu.
— Przestań robić cyrk. Porozmawiajmy normalnie.
— Porozmawiajmy — podałam mu teczkę. — Tu jest umowa kupna. Na moje nazwisko. Wniosek o rozwód. I to.
Wyjęłam tabelę. Czterdzieści stron.
— To wszystko, co wzięliście ode mnie przez pięć lat. Każda pożyczona złotówka. Każda zaginiona rzecz. Stłuczona waza. Pieniądze na znaczki. Wszystko zapisywałam. Zachowałam wszystkie SMS-y. Wszystkie wasze obietnice, że oddacie jutro. Całą korespondencję. Wszystko.
Franciszek wziął kartki. Pobladł. Kamila wyrwała mu je, przebiegła wzrokiem. Wykrzywiło ją.
— Ty… ty nas śledziłaś?! Liczyłaś?!
— Chroniłam swoje. To, co nazywaliście skąpstwem, było szacunkiem do samej siebie.
Zrobiłam pauzę. Spojrzałam na sąsiadów stojących w drzwiach.
— Jeśli spróbujecie jeszcze raz się tu wedrzeć, wezwę dzielnicowego. Mam świadków. Mam dokumenty. A teraz odejdźcie. Na zawsze.
Odwróciłam się, weszłam do mieszkania i zamknęłam drzwi. Oparłam się o nie plecami i słuchałam, jak schodzą. Powoli. Ciężko. Potem zapadła cisza. Po raz pierwszy od pięciu lat — prawdziwa.
Rozwód załatwiono szybko. Franciszek się nie sprzeciwiał — mieszkanie nie było jego, nie miał czego bronić. Kamila dzwoniła po znajomych, skarżyła się, robiła ze mnie potwora. Ale znajomi nie byli głupi — widzieli, jak żyli na mój koszt.
