Antonina spojrzała na swoje dzieci — dorosłych, odnoszących sukcesy ludzi, których wychowała. Róża — lekarka, Karol — inżynier. Czyżby i oni uważali, że mama nie jest zdolna do niczego poważnego?
— Dlaczego tak się dziwicie? — zapytała. — Czy nie mam prawa pracować?
— Masz, oczywiście — pośpieszyła sprostować Róża. — Po prostu… tak długo byłaś gospodynią domową…
— Byłam — zgodziła się Antonina. — A teraz już nie będę.
W tym momencie do domu wrócił Przemysław. Miał paskudny nastrój — kolejne problemy z klientami.
— A, dzieci przyjechały — mruknął. — Mam nadzieję, że matka chociaż normalnie nakarmi.
— Tato, mama teraz pracuje — poinformował Karol.
— Pracuje! — prychnął pogardliwie Przemysław. — Parę groszy dorobi, to już sobie wmawia, że jest bizneswoman.
Antonina poczuła, jak coś w niej pękło. Dość. Wystarczy.
— Wiecie co — powiedziała spokojnie — opowiem wam, ile wynoszą te „grosze”.
Wstała, przyniosła notes z zapisami dochodów.
— Przez ostatnie dwa miesiące zarobiłam osiemdziesiąt siedem tysięcy złotówek — oznajmiła wyraźnie. — To więcej, niż ty dostajesz miesięcznie, Przemysławie.
Zapadła cisza. Przemysław wpatrywał się w nią, jakby zobaczył ducha.
— To niemożliwe — mruknął.
— Możliwe — odparła stanowczo Antonina. — I to dopiero początek.
— Mamo — powiedziała cicho Róża — dlaczego nic nam nie mówiłaś?
Antonina spojrzała na córkę, potem na syna, potem na męża.
— Bo bałam się, że zareagujecie dokładnie tak — odpowiedziała. — Że powiecie: „mama nie potrafi”, „to niepoważne”, „zajmij się lepiej domem”.
Przemysław spróbował odzyskać kontrolę nad sytuacją:
— No dobrze, zarobiłaś. I co dalej? Myślisz, że to potrwa? Klienci się rozejdą, to wszystko zabawa dla dzieci…
— Zabawa dla dzieci? — powtórzyła Antonina i roześmiała się. Pierwszy raz od wielu lat — szczerze, z głębi serca. — Wiesz, co mi wczoraj powiedziała matka jednego z moich uczniów? Że przez pół roku jej syn podciągnął matematykę z trójki na piątkę i dostał się do klasy matematyczno-fizycznej. To jest zabawa?
— A Milena zamówiła tort na wesele córki na trzydzieści osób — ciągnęła dalej, rozkręcając się. — Za dwadzieścia pięć tysięcy. I jeszcze dwa wesela w kolejce. To też zabawa?
Karol pokręcił głową:
— Mamo, wybacz. Nie wiedziałem, że jesteś aż tak dobra.
— Nikt nie wiedział — odpowiedziała cicho Antonina. — Włącznie ze mną.
Przemysław wstał od stołu:
— Dobrze, koniec tych przedstawień. I tak to wszystko bzdura. Poważne pieniądze do domu przynoszę ja.
— Przynosiłeś — poprawiła go Antonina. — A teraz ja też przynoszę. I wiesz co? Jutro rano przeprowadzam się do własnego mieszkania.
Gdyby powiedziała, że leci na Marsa, efekt byłby mniejszy.
— Co?! — wybuchł Przemysław.
— Słyszałeś — odparła spokojnie żona. — Nie będę dłużej żyć z człowiekiem, który uważa mnie za nic niewartą darmozjadkę.
— Mamo — powiedziała bezradnie Róża — może nie tak gwałtownie?
Antonina spojrzała na dzieci dobrymi, lecz stanowczymi oczami:
— Moje kochane, przez trzydzieści cztery lata poświęcałam się dla rodziny. I nie żałuję — wyrośliście na wspaniałych ludzi. Ale teraz przyszedł czas, żebym zaczęła żyć dla siebie.
Rano Antonina spakowała dwie walizki z najpotrzebniejszymi rzeczami. Przemysław siedział w kuchni z kamienną twarzą, udając, że czyta gazetę.
— Antonina, co ty wyprawiasz? — nie wytrzymał w końcu. — Dokąd pójdziesz? Sama, w twoim wieku…
— W moim wieku, Przemysławie, kobiety dopiero zaczynają żyć — odpowiedziała, zasuwając zamek w walizce.
— Daj spokój z tą bzdurą! — zerwał się. — No pokłóciliśmy się, nagadałem głupot… Zdarza się ludziom! Zostałabyś, porozmawialibyśmy po ludzku…
