— Aha, przeprosił — prychnęła Jadwiga. — A za miesiąc znowu będzie to samo. Antonina, jesteś przecież mądrą kobietą! Naprawdę nie rozumiesz? Dopóki finansowo od niego zależysz, będzie cię poniżał.
Otworzyła laptop i zaczęła szybko coś pisać.
— Zobacz, ile ogłoszeń — szukają korepetytorów z matematyki. Stawka godzinowa od tysiąca złotówek! A tu strona, gdzie ludzie zamawiają domowe wypieki. Twoje ciasta rozchodziłyby się w sekundę!
Antonina przysunęła się bliżej ekranu. Rzeczywiście, ogłoszeń było mnóstwo. I wymagania wcale nie takie straszne…
— A jak mi nie wyjdzie? Może jestem już za stara na coś takiego?
— Stara? — oburzyła się Jadwiga. — Masz pięćdziesiąt dziewięć lat, a nie osiemdziesiąt! Moja ciotka w sześćdziesiątym piątym skończyła kursy manicure i teraz nie nadąża z przyjmowaniem klientek!
Siedziały tak do wieczora, przeglądając możliwości. Jadwiga pomogła założyć profil na stronie dla korepetytorów i zamieścić ogłoszenie o domowych wypiekach w lokalnych grupach w mediach społecznościowych.
— Zaczniemy od małego kroku — powiedziała na pożegnanie przyjaciółka. — Najważniejsze to uwierzyć w siebie.
Pierwszy telefon przyszedł już po dwóch dniach. Kobieta szukała korepetytora dla syna z dziewiątej klasy.
— Matematyka zupełnie mu nie idzie — żaliła się mama przez telefon. — Może mogłaby pani popracować z nim dwa razy w tygodniu?
Serce Antoniny biło jak szalone, kiedy umawiała pierwszą lekcję. A co, jeśli się nie uda? Co, jeśli zapomniała wszystko, czego uczyła się na studiach?
Ale Alan, chudy chłopiec z bystrymi oczami, okazał się wdzięcznym uczniem. Antonina tłumaczyła algebrę prostymi słowami, podawała przykłady z życia i nagle zobaczyła w jego oczach ten błysk zrozumienia.
— Wow, to wcale nie jest trudne! — zawołał, rozwiązując zadanie samodzielnie.
— No jasne, że nie — uśmiechnęła się Antonina. — Trzeba tylko znaleźć odpowiednie podejście.
Po lekcji mama Alana wsunęła jej do ręki kopertę z pieniędzmi.
— Bardzo pani dziękuję! Dawno nie widziałam, żeby tak zajarał się nauką!
Dwa tysiące złotówek. Jej pierwsze samodzielnie zarobione od trzydziestu lat pieniądze. Antonina szła do domu, ściskając kopertę, i czuła się jak kosmonauta, który pierwszy raz stanął na Księżycu.
W domu Przemysław oglądał telewizję.
— Gdzie cię znowu nosiło? — burknął, nie odrywając wzroku od ekranu.
— Miałam zajęcia z chłopcem. Korepetycje — odpowiedziała, starając się mówić jak najnaturalniej.
— Korepetycje? — w końcu na nią spojrzał. — Od kiedy to?
— Od niedawna. Postanowiłam trochę dorobić.
Przemysław parsknął śmiechem:
— No, no. Zobaczymy, jak długo wytrzymasz. Tylko dzieci mi nie okalecz tym swoim nauczaniem.
Antonina przeszła do sypialni, nie odpowiadając. Schowała kopertę do starej szkatułki i cicho powiedziała swojemu odbiciu w lustrze:
— Jeszcze zobaczymy, kto tu kogo okaleczy.
W następnych dwóch tygodniach pojawiło się jeszcze trzech uczniów. A zamówienie na tort urodzinowy przyniosło kolejne półtora tysiąca. W szkatułce przybywało pieniędzy, a wraz z nimi rosła pewność siebie Antoniny.
Zapisała się na kursy obsługi komputera, kupiła sobie nową sukienkę — pierwszy raz od lat bez pytania męża o zgodę. I zaczęła układać plan.
Po dwóch miesiącach Antonina miała już siedmiu stałych uczniów i kolejkę chętnych na jej wypieki.
Potajemnie wynajęła małą kawalerkę w centrum miasta — w sam raz do prowadzenia zajęć.
— Mamo, jakoś się zmieniłaś — zauważyła córka Róża, gdy przyjechała w odwiedziny. — Aż promieniejesz.
— Trochę pracuję — odparła skromnie Antonina, stawiając na stole swojego firmowego napoleonka.
— Pracujesz? — zdziwił się syn Karol. — A tata o tym wie?
