«To teraz niech pani żyje z rezultatem własnych rad» — powiedziała Diana spokojnie, odjeżdżając samochodem

Bolesne, lecz oczyszczające zwycięstwo własnej wolności.
Opowieści

— Że dobra żona nie dręczy męża drobiazgami. Rozumie i wybacza. Że prawdziwa kobieta tworzy w domu ciepło, a nie zrzędzi.

Jolanta opuściła wzrok.

— I że rozwód jest hańbą dla kobiety, ale nie dla mężczyzny. Pamięta te swoje mądrości?

— Pamiętam — wyszeptała.

— No właśnie. To teraz niech pani żyje z rezultatem własnych rad.

W samochodzie zaległa przytłaczająca cisza. Jolanta ściskała uszy torebki, nie podnosząc głowy.

— Diana, chciałabym przeprosić.

— Za co dokładnie?

— Że obwiniałam panią o rozwód. Mówiłam, że jest pani złą żoną, że nie potrafi dogadać się z mężem.

Diana odwróciła się do niej całym ciałem.

— A teraz co pani uważa?

— Teraz już rozumiem — to pani pierwsza zrezygnowała — Jolanta wreszcie uniosła spojrzenie. — Źle go wychowałam. Zawsze go broniłam, przed wszystkim chroniłam. Nigdy się więc nie nauczył, jak brać odpowiedzialność za siebie.

— Wiedziała pani, jakiego go wychowuje. Po prostu wygodniej było zrzucić to na mnie.

Jolanta drgnęła, jakby ją spoliczkowano.

— Ma pani rację. Ale myślałam… myślałam, że chronię syna. Że matczyna miłość…

— Matczyna miłość to nauczyć dziecko żyć bez rodziców. A pani raczej nauczyła go, jak żyć kosztem innych.

Słowa zabrzmiały ostro. Jolanta skuliła się na siedzeniu.

— Proszę mi wybaczyć — powiedziała niemal szeptem. — Nie wiedziałam, co robię. Nie myślałam, że to tak się skończy.

— Ależ wiedziała. Tylko wtedy konsekwencje wydawały się odległe.

Na zewnątrz zaczęło mżyć. Jolanta otworzyła drzwi, ale nie spieszyła się z wysiadaniem.

— A pani… jest teraz szczęśliwa?

— Jestem spokojna.

— Nie brakuje pani rodziny? Męża?

— Czego miałoby mi brakować? Krzyków? Pretensji? Tego uczucia, że cokolwiek zrobię, jest źle?

Diana uruchomiła silnik. Jego pomruk wypełnił ciszę.

— Przecież pani go kochała…

— Kochałam tego, kim mógłby się stać. Nie tego, kim był.

Jolanta w końcu wysiadła, ale stała jeszcze przy otwartych drzwiach, w deszczu.

— Może weszłaby pani? Wypiłybyśmy herbatę, porozmawiały trochę… Powiem Filipowi, że się spotkałyśmy.

— Nie.

— Ucieszyłby się, naprawdę…

— Wątpię. Raczej nie wybaczył, że to ja wyszłam pierwsza.

Zapadła cisza. Deszcz padał coraz mocniej.

Kontynuacja artykułu

Blaskot