Jego twarz drgnęła.
– Przeczytałaś? Grzebałaś w moim telefonie? Jak to się w ogóle nazywa?
– Nazywa się tak, że od dwóch dni leży w kuchni. Przypadkiem go otworzyłam, zobaczyłam Janinę. Resztę łatwo było dopasować.
Damian wstał, przeszedł przez kuchnię, przeczesał włosy dłonią.
– Dobra. Tak, jest jakaś laska. No i? Nic nie znaczy, to tylko z nudów. Ty ciągle pracujesz, wiecznie jesteś zajęta. Co mam robić, siedzieć w czterech ścianach?
Żaneta podniosła bransoletkę, obróciła ją między palcami.
– Zdjąłeś ją wtedy, gdy ona powiedziała, że srebro jest dla starych. Prawda?
Mężczyzna zacisnął szczękę.
– Nie zaczynaj.
– Nie zaczynam. Kończę.
Wstała i ruszyła w stronę drzwi. Mężczyzna próbował ją zatrzymać za ramię — Żaneta gwałtownie się odwróciła, a on cofnął się o krok.
– Myślisz, że bez twoich pieniędzy jestem nikim? Myślisz, że mnie zastraszysz? Znajdę sobie miejsce gdzie indziej, nie jestem dzieckiem.
– Znajdziesz. Tylko nie tutaj. Pakuj się. Jutro wymieniam zamek.
Mężczyzna zesztywniał. Zaśmiał się — krótko, złośliwie.
– Wyrzucasz mnie? Z mieszkania, które przez pięć lat ja urządzałem?
– Z mieszkania, na którego papierach widnieje tylko moje nazwisko. Tak. I które urządzałeś za moje pieniądze.
Odszedł o świcie, trzaskając drzwiami tak mocno, że aż zadrżały okna. Żaneta siedziała w salonie i słuchała ciszy. Pięć lat budowała to życie. Mężczyzna był obok niej. Mówił ładne słowa. Ona nie chciała wiele — tylko żeby był.
I był. Tylko nie z nią.
Jej ręce drżały. Zacisnęła je, ale nie przestały. Chciała do niego zadzwonić: „Wróć, porozmawiajmy.” Ale wiedziała — to pułapka. Kiedy bardziej boisz się samotności niż upokorzenia.
Żaneta wyjęła telefon — hasło znała od dawna. Zaczęła przeglądać wiadomości. Janina. Dwadzieścia osiem lat, menedżerka SMM. Wyrazista, ambitna. „Wkrótce to załatwię, kochanie…”
