– Skończyły się pieniążki, króliczku? – zapytał.
– Nie, po prostu nie masz już do nich dostępu.
Damian wszedł do mieszkania koło północy, otaczał go zapach perfum i jakaś obca, słodka woń. Żaneta siedziała w kuchni, przed nią leżała srebrna bransoletka — ta, którą dostała od niego na pierwszą rocznicę. Od trzech miesięcy już jej nie nosiła. Powiedziała, że obciera jej nadgarstek.
Kiedy przechodził obok, nawet na niego nie spojrzała, tylko zabrzęczały klucze.
– Dlaczego nie śpisz?

Milczała. Patrzyła na bransoletkę — wytartą, ale całą. Rano znalazła ją w szufladzie, pod skarpetkami. Nie zgubiła się. Schował ją.
– Padam z nóg. Spotkanie się przeciągnęło, partnerzy zamęczyli mnie pytaniami.
Podniosła wzrok. On miał trzydzieści pięć lat, ona pięćdziesiąt sześć. Pięć lat temu uwierzyła, że nie przyszedł do niej dla pieniędzy.
– Jakie spotkanie?
Mężczyzna się uśmiechnął i otworzył lodówkę.
– Biznesowe. Dobrze wiesz, ruszam z projektem, wszystko jest bardzo poważne.
„Projekt”. Ten, który od pół roku finansowała — bez dokumentów, bez wyników. Tylko paragony: restauracje, butiki, stacje benzynowe na prowincji.
Żaneta wyjęła telefon. Położyła go ekranem do góry na stole. Była tam otwarta wymiana wiadomości z Janiną. Nawet nie trudził się, żeby to ukryć.
– Słuchaj, jutro rano znowu muszę wyjść. Dasz mi kartę? Wyczerpałem limit.
Żaneta uśmiechnęła się.
– Kartę? Już jej nie ma.
Mężczyzna zmarszczył brwi.
– Jak to nie ma?
– Dziś zamknęłam dostęp do wszystkich kont. Od teraz nic ci nigdzie nie zadziała.
Cisza. Patrzył na nią, jakby mówiła po chińsku. Potem zbyt wolno usiadł naprzeciwko.
– Żaneta, co ty wyprawiasz? Przecież jesteśmy rodziną.
– Byliśmy.
Próbował się uśmiechnąć, ale wyszedł tylko wymuszony grymas. Chwycił ją za dłoń — Żaneta odsunęła rękę.
– Co to za przedszkolne fochy? O co się obraziłaś? Porozmawiajmy normalnie, wyjaśnię ci.
– Nie trzeba. Wszystko przeczytałam.
Jego twarz drgnęła.
